Pozwól sobie na przeżycie do końca bólu po stracie męża. Wtedy odzyskasz duchową równowagę i będziesz umiała znów cieszyć się życiem.
„Pomogły mi rozmowy z córką”
– Dwa lata temu mąż zmarł nagle na zawał serca. W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć w jego śmierć. W kółko powtarzałam: „To niemożliwe, że nie ma mojego Janka.” Jak w transie załatwiałam razem z dziećmi formalności pogrzebowe, szykowałam przyjęcie dla rodziny. Dopiero gdy wszyscy rozjechali się do domów, a ja zostałam sama, przyszła rozpacz. Każdy sprzęt w mieszkaniu, każda czynność przypominała mi męża. Nie byłam w stanie się opanować. Płakałam dosłownie bez przerwy. Potem coraz częściej zaczęłam odczuwać gniew. Trudno w to uwierzyć, ale miałam pretensje do losu, do męża, że mnie opuścił, a nawet do Boga. Byłam przekonana, że skończyło się i moje życie, i już nic mnie dobrego nie czeka.
Wychodziłam z domu tylko na cmentarz. Nie chciałam spotykać się ze znajomymi, bo słyszałam od nich: „Nie płacz, trzeba wrócić do życia.” A ja czułam, że jeszcze nie wypłakałam mojego żalu. Mogłam to robić tylko przy córce. Kiedy rozmawiałyśmy o mężu, wspominałam z nią dobre chwile, jakie z nim przeżyłam, czułam, że moja rozpacz zmienia się w smutek.
I wreszcie – zupełnie niespodziewanie – powrócił spokój i chęć działania. Znowu poczułam, że żyję: odnowiłam kontakty ze znajomymi, przestałam ubierać się wyłącznie na czarno, zaczęłam szukać dla siebie nowych zajęć. Podjęłam nawet nieodpłatną pracę w fundacji na rzecz niepełnosprawnych. I właśnie tam poznałam wdowca Karola. Łączą nas naprawdę ciepłe i serdeczne uczucia. Chodzimy razem na spacery, zapraszam go do siebie na niedzielne obiady. Dzięki temu żadne z nas nie czuje się samotne. Wiem, że męża nic nie wymaże z mojej pamięci, ale cieszę się, że znów mam u swego boku mężczyznę.