FRYZJER
Nadszedł ten moment w życiu mojego dziecka, gdzie powiedziałam dość czuprynie, która ostatnio (choć bujną nie jest) w każdą stronę się rozwiewała. Z pomocą przyszła koleżanka, fryzjerka, która właśnie u nas gościła i akurat (zupełnie przypadkiem) miała ze sobą odpowiedni sprzęt. Pomyślałam więc: teraz, albo nigdy (oczywiście z tym „nigdy” z deka przesadziłam, ale dla odpowiedniej dramaturgi czasem warto użyć takiego określenia). Posadziłam więc Alana w Jego krzesełku… już coś mu nie pasowało, bo krzesło nie stało jak zwykle przy stole w kuchni, tylko zostało wyciągnięte na środek korytarza… skwasił minę… przy zakładaniu peleryny nie wytrzymał i zaczął ryczeć. Pomyślałam, że na tym zakończymy nasze fryzjerskie próby, bo przecież nie będę go stresować, a niech sobie zarasta, jak będzie starszy to może uda się bezpiecznie użyć nożyc. Doświadczona koleżanka jednak nie dała za wygraną. Zaczęła dyrygować, weź Alana na kolana, przytulcie się do siebie i trzymaj go 🙂 Zrobiłam co mówiła, Alan się uspokoił, nawet nie zareagował, gdy nakrywała nas wielką czarną peleryną: Carramba! – pomyślałam – tak się wokół nas uwijała jak sprytny i tajemniczy Don Pedro z Krainy Deszczowców. Udało się! Pierwsze fryzjerskie cięcie mamy zaliczone i to bez uszczerbku na zdrowiu – nożyczki przycięły tylko włosy. Może bardzo wielkiej różnicy nie widać, ale dla mnie to i tak sukces.
Nie przepuszczałam, że moje dziecko tak będzie przeżywać podcinanie włosów, bo po całym zabiegu jeszcze wielokrotnie tego i następnego dnia pokazywał mi znaczącym gestem ruchy po główce mówiące o tym, że było obcinanie. Ciekawa jestem jak będzie kolejnym razem.
Mówi się, że gdy z dzieckiem jest się dzień w dzień to nie widać jak rośnie. Wcale nie… ja widzę wielkie zmiany u Alana, po pierwsze po ubrankach, po drugie po zachowaniu, po trzecie nareszcie chodzi (coraz sprawniej) więc dzień w dzień zaskakuje mnie czymś nowym.
By uniknąć kolejnych strat w talerzach w kuchni (zabezpieczenie szafek nic nie dało, już sobie z otwieraniem tych zabezpieczeń poradził) przygotowałam Alanowi jedną półeczkę, która jest wyłącznie Jego. Polubił ją, chowa tam swoje skarby i niezmiernie się cieszy, gdy niby przypadkiem tam je odnajduje. Dzięki temu do innych szafek zagląda znacznie rzadziej. Ciekawe jak długo ten trik będzie działał.
Ależ się dziś o nas rozpisałam 🙂 w sumie dawno tak obszernie nie było, więc trochę nadrabiam. W takim razie z tego miejsca chciałabym jeszcze pozdrowić Biedronki z którymi będziemy się rzadziej widywać, dziś więc korzystając z okazji, że jeszcze mogliśmy się spotkać było wiele wspomnień i marzeń o przyszłości. Alan bardzo polubił najmłodszą Biedronkę: Zosię.