Często uważa się, że seks jest lekarstwem na kłopoty dwojga kochających się ludzi. Jednak nawet jeżeli łagodzi konflikty i obniża napięcie, nie zastąpi wzajemnego zrozumienia. Kto się lubi, ten się czubi. Może dlatego w małżeństwie równie łatwo o miłosne uniesienia, jak kłótnie. Jednak każda sprzeczka czy gwałtowna wymiana zdań pozostawia rysę, rani uczucia partnerów. Seks w takiej atmosferze może nie przynieść ukojenia.
Nie wszyscy chcą rozmawiać, szukać kompromisu i nauczyć się, jak wspólnie rozwiązywać problemy. To trudna droga, wymagająca cierpliwości od obu stron. Dlatego niektóre pary wybierają drogę na skróty i usiłują się pogodzić, aranżując sytuację intymną. Zamiast wyjaśnić istotę sporu i pracować nad jego rozwiązaniem, wolą skok do łóżka. Tam przecież jest im ze sobą dobrze, bez wysiłku więc zapomną o tym, co ich dzieli. Wydaje im się, że sypialnia jest azylem, do którego nie przedostaną się napięcia, zagrożenia, problemy, jakimi bombarduje praca i życie rodzinne. W niektórych związkach seks pełni nawet funkcję profilaktyczną – kiedy partnerzy czują wiszącą w powietrzu awanturę, idą do łóżka, aby uniknąć nieprzyjemnej sytuacji. W pewnym sensie osiągają pożądany rezultat – napięcie chwilowo spada i nie dochodzi do ostrej wymiany zdań. Ale w końcu trzeba wyjść z sypialni. Wtedy okazuje się, że problem pozostał nie rozwiązany, a małżonkowie znajdują się w punkcie zerowym.
Ciągły brak czasu.
Mamy go wciąż dla siebie za mało. Pracujemy w dwóch, trzech miejscach, gonimy za pieniędzmi, karierą, sukcesem. W weekendy odrabiamy całotygodniowe zaległości domowe, wychowawcze, a dla siebie udaje nam się wykroić trochę czasu na telewizję lub… seks. Jeśli akurat sytuacja jest napięta, idziemy do łóżka w nadziei, że w ten sposób odprężymy się, oczyścimy atmosferę od nagromadzonych żalów. Czyli – decydujemy się na seks z pobudek nieseksualnych. Nie zbliżamy się do siebie powodowani uczuciem, fascynacją i pożądaniem. Nie chcemy dostarczyć sobie wzajemnej przyjemności, wręcz przeciwnie – przynosimy do łóżka frustracje i chęć, by przez akt seksualny rozwiązać problem. W seksie widzimy środek znieczulający i namiastkę miłości, której na co dzień nie mamy czasu okazywać. Miłość może wyrażać się przez seks, ale nie jest wyłącznie seksem. Psychoterapeuci coraz częściej zwracają uwagę na to, że fizyczne zbliżenie podejmowane z pobudek poza uczuciowych nie dostarcza tak dużej radości i satysfakcji, jak współżycie dwojga naprawdę bliskich sobie ludzi. Lepiej więc wyjaśnić nieporozumienia i pogodzić się, a potem otworzyć drzwi sypialni.
Kiedy seks ma terapeutyczny sens.
Nie można jednak powiedzieć, że seks nigdy nie pełni pozytywnej roli w przywracaniu harmonii małżeńskiej. Czasem małżonkom łatwiej przeprosić się nawzajem w czasie intymnych kontaktów. Bywa też, że przy wymianie pieszczot uzewnętrzniają swoje potrzeby nie tylko seksualne, ale zwierzają się z najbardziej skrytych problemów. Ich wiedza o sobie staje się głębsza, poznają wzajemne oczekiwania. Tak dzieje się zwłaszcza w związkach ludzi młodych, w któiych partnerzy są zafascynowani swoją fizycznością i mają duże potrzeby seksualne. Jeśli to otwarcie na partnera będzie kontynuowane w innych życiowych sytuacjach, ich związek ma szansę na rozwój. Jeśli natomiast poprzestaną na seksie, może się zdarzyć, że po latach stwierdzą, iż żyli z zupełnie obcą osobą.
Kontakty seksualne, nawet bardzo udane i częste, nie są wystarczającym sposobem dobrego poznania partnera. Seks początkowo odgrywa bardzo ważną rolę, ale później, w związkach o dłuższym stażu zajmuje dalsze miejsce w hierarchii potrzeb ustępując przyjaźni, przywiązaniu, obowiązkom wobec dzieci. Wtedy najważniejsza dla trwania związku staje się bliskość emocjonalna dwojga ludzi. Dla jej podtrzymania i rozwoju potrzebny jest jednak czas, który dajemy sobie nawzajem.