„Jestem mężatką od 10 lat, mam dwójkę dzieci (8 i 3 lata). Materialnie stoimy dobrze, mamy ładne mieszkanie, samochód lecz nie jesteśmy ze sobą szczęśliwi. Mąż po pracy wraca zły i wszystkiego się czepia. Stale zwraca mi uwagę, najgorzej, że czyni to w sposób ordynarny, używając strasznych przekleństw, i to przy dzieciach, a nawet obcych ludziach. Dzieci zaczynają się go bać. Jak postępować z takim człowiekiem? Rozwód nie wchodzi w grę, bo moje przekonania religijne na to nie pozwalają. Poza tym dzieci chcą mieć tatusia, a mnie się wydaje, że kocham męża, chociaż mnie krzywdzi i jest mi z nim ciężko.”
Wynika, że wybrała Pani sobie los nienajlepszy, bo cierpiętniczy, ale jest to Pani wybór. Skoro nic się nie da zrobić, to po prostu nic się nie da zrobić.
Jest iskierka nadziei, że Państwa związek, jeżeli w ogóle kiedyś był lepszy, w tej chwili przechodzi klasyczny kryzys małżeństw z kilkuletnim stażem. Terapeuci rodzinni nazywają go kryzysem stabilizacji: właściwie wszystko już się ma, dzieci są odchowane, nie ma o co zabiegać i w dodatku nie wiadomo, kiedy ciepłe uczucia między mężem a żoną zastąpiła rutyna. Może w Waszym związku potrzeba czegoś nowego – jakiejś wspólnej pasji, wspólnego wyjazdu… W każdym razie trzeba poszukać sposobu na wyjście z tego błędnego koła. Na pewno nie jest takim sposobem godzenie się, jak Pani to czyni, na takie życie w imię przekonań religijnych i po to, aby „dzieci miały tatusia”. Pani właściwie godzi się na życie, będące piekłem na ziemi.